niedziela, 21 grudnia 2014

Winny Ojciec odc. 3


Spóźnione, lecz szczere, rekomendacje świąteczne.

­­
Nie ma co się oszukiwać. Zostały dwa dni, więc niczego z Internetu nie zamówimy.

Co nam pozostaje w mieście Opole? Jeśli nie zależy nam na sikaczach z Biedronki typu Kadarka albo kultowa niegdyś Sophia Melnik, ale nie chcemy też "wydziwiać"?

Czterech do brydża, czyli Carlo Rossi, Jacobs Creek, Sutter Home, Casillero del Diablo. Dlaczego te wina? Bo są to wina fabryczne, dostepne wszędzie, niedrogie i przewidywalne; nie bez przyczyny mówi się na takie (szczególnie na Carlo Rossi) McWino. Czyli nie będzie poruty przed rodziną, wino jest zawsze takie samo, nie straszne mu roczniki, siedliska (jak chcecie zaszpanować, mówcie "terroir" – czyli po prostu miejsce, gdzie rosną winogrona na to wino), nieważne z jakich winogron je zrobili, bo to i tak był skup ogólnoludzki od jakichś czterech tysięcy hodowców...

Jeżeli na obiedzie w pierwszy dzień świat będzie ciocia z wujkiem, to polecam Carlo Rossi – bo nie będzie, jak to się mówi, "kwaśne" (CR to wino półwytrawne).

Jeżeli jednak nie miałbym wyboru i musiał nabyć wino z fabryki, a nie jakieś bardziej charakterne (przez analogię, czym się to różni – tym samym, co jajka z przemysłowej fermy, a nie od "chłopa" co puszcza kury po podwórku) – to wziąłbym Jacobs Creek. Jest trochę mniej anonimowe od pozostałych... Kilka opisów można przeczytać tutaj.

No, chyba, że chcecie wydać więcej, to proponuję Missiones de Rengo z Chile, takie ze złotym krzyżem na okładce, cena tak ok. 45-50, w każdym Realu stoi i w innych też. W Biedronie natomiast można bez obawy wydać pieniądze na Marques de Borba, albo Montebueno.

To było o czerwonych. A białe do ryby, białe do ryby, białe.... Ta narracja już jest podobno nieaktualna, bo mamy postmodernizm, można pić nawet koniak do śledzia, tym niemniej białe do ryby nadal pasuje. I tu się zdziwimy – możecie włożyć do lodówki Orvieto z Biedronki za... 9,99 – i nie będzie źle. (dla cioci z wujkiem – dać białe Carlo Rossi, oczywiście PÓŁwytrawne).

Gdyby szukać czegoś bardziej jednak indywidualnego, to każdy Sauvignon Blanc z Nowej Zelandii na ten przykład, będzie ciekawy dla początkującego winomaniaka. Przeglądajcie półki w różnych Tesco i Auchanach, albo weźcie coś od Konrada u Kondrata, w Opolu może jeszcze być w sklepie na rogu Ozimskiej i Dubois. (Sprawdzę, to wyjaśnię).

No i na koniec coś do deseru. Do wetów, jak to niegdyś mówiono. Słodkie? No tak, słodkie. Ja wybrałem Taylor's Late Bottled Vintage Port 2007 z Almy. Dlaczego? Bo tanio było. Się naprawdę się opłaca się w Almie się szarpnąć się na wino powyżej 100 zł, bo dają 40% rabatu (tylko z kartą konesera, można wyrobić na miejscu). To porto kosztowało 109, zapłaciłem 65. A to już jest wyżej niż najniższa półka, na przykład jakieś zlewki, które stoją w Biedronce (mam na myśli porto, a nie wszystkie wina z Owada). LBV oznacza, że wlali je do butelek parę lat po zbiorze i winifikacji, że spędziło ten czas w beczkach – w tym przypadku 5 lat (2007 – 2012) i ma pewną szlachetność. Trochę taki likierek, bo to jest 20% alkoholu. I teraz uwaga – takie słodkie wino można pić także do niebieskich serów pleśniowych! Tak. Dlaczego? Bo tworzą, w skrócie, ładny kontrapunkt - kwaśne (wytrawne wino) ze słonym (ser pleśniowy) zagryzą się wzajemnie! Można o tym poczytać TUTAJ albo gdziekolwiek indziej, najlepiej TU.

Mały foto-komiks z Taylor's zobaczcie, jeśli chcecie -> tutaj.

Jeszcze słówko o Almie – bo to w Opolu jeden z 3 (słownie : trzech) sklepów specjalistycznych z winem: sporo przecen; przywieszki z napisami "dobre do ryby" albo "dobre do mięsa" to oczywiście chwyt marketingowy, ale zręczny i wina te nie powinny rozczarować, szczególnie, że redukcje cenowe znaczne.

Wesołych Świąt!
Piotr

 Na zdjęciu jest kawałek katedry w Orvieto, (to absolutny wzlot ducha ludzkiego, wyżyny sztuki, niezależnie od wierzenia bądź niewierzenia) ) bo w końcu co, nalepki z win można sobie zobaczyć w sklepie....:)

A to stare księgi frachtowe firmy Taylor's (porto wymyślili Anglicy), można je obejrzeć w wytwórni, i tamże popróbować win i zwiedzić.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Piegusek z owocami.

Kolejny bezglutenowy wypiek przygotowany na kiermasz świąteczny, na którym serwowany był z ramienia Opolskiej Blogosfery Kulinarnej - od niedawna mam zaszczyt zasilać jej szeregi! Przepis inspirowany (po mojemu zmodyfikowany) książką ,,Kuchnia polska bez pszenicy" - bardzo polecam! Wiele smacznych i prostych pomysłów. Przygody, pomimo książkowego wsparcia i tak były - pierwsza próba wylądowała w śmietniku. Ciasto spaliło się z wierzchu i na bokach, a w środku pływało - być może z powodu moich modyfikacji. Przy drugim podejściu trzymałam się kurczowo proporcji z przepisu. Upiekło się bez problemu! Soczyste bluzgi rozległy się po kuchni dopiero gdy zauważyłam, że zapomniałam dodać mleka i oleju...Wersja bez płynu i tłuszczu była smaczna, więc jestem przekonana, że z tymi składnikami jest po prostu mega pysznie! :)


Składniki:
  • 150 gramów mąki ryżowej
  • 100 gramów mąki gryczanej
  • 100 ml oleju (u mnie ryżowy)
  • 100 ml mleka ryżowego waniliowego (lub innego mleka)
  • 100 gramów ksylitolu
  • 70 gramów suchego maku
  • 3 wiejskie jajka
  • 1 łyżka ekstraktu z wanilii
  • sok z połówki cytryny
  • skórka otarta z jednej cytryny
  • 1 czubata łyżeczka bezglutenowego proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • owoce - mogą być mrożone lub z kompotu, u mnie domowe wiśnie ze słoika i mrożone truskawki

Owoce rozmrażamy lub myjemy i pozostawiamy na sitku do odsączenia. 
Mak zalewamy gorącą wodą i namaczamy kilkanaście minut lub dłużej.

Żółtka ucieramy w misce z ksylitolem, dodajemy do nich olej i mleko. Białka ubijamy na sztywno ze szczyptą soli. Łączymy wszystko razem i delikatnie mieszamy.Dodajemy odsączony namoczony mak, skórkę i sok z cytryny, esencję waniliową. 

Na koniec wsypujemy powoli mąkę z proszkiem do pieczenia. Dokładnie, ale delikatnie mieszamy, żeby ciasto zachowało puszystość. Wylewamy ciasto na tortownicę lub blaszkę (u mnie 26 cm średnicy) wyłożoną papierem do pieczenia. Na wierzchu gęsto układamy owoce i lekko wciskamy je w ciasto. 

Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez ok. 40 minut, aż wierzch będzie złoty, a patyczek suchy. Przestudzone ciasto możemy posypać cukrem pudrem z ksylitolu albo oblać ksylitolowym lukrem. Smacznego!




Ciasto czekoladowo - buraczkowe.

Ciasto dla fanów Czekolady i hejterów Buraka - baaaaardzo czekoladowe, a buraczek baaaardzo w tle. Alternatywa dla świątecznych tradycyjnych wypieków, bezglutenowe, mokre (dzięki buraczkom) i ciężkie, naprawdę pełne czekolady. Jestem pewna, że zasmakuje w nim każdy!


Składniki:
  • 2 średnie buraki
  • 100 gramów czekolady gorzkiej bez cukru
  • 200 gramów czekolady gorzkiej minimum 70% kakao
  • 250 gramów masła (prawdziwego!)
  • 4 jajka o temperaturze pokojowej
  • szklanka ksylitolu lub 3/4 szklanki cukru trzcinowego
  • 1 szklanka mąki ryżowej
  • 1 łyżka esencji waniliowej
  • szczypta soli
  • 1 łyżeczka kamienia winnego + 0,5 łyżeczki sody oczyszczonej + 1 łyżka soku z cytryny (lub 1 łyżeczka bezglutenowego proszku do pieczenia)
  • 1 szklanka posiekanych orzechów włoskich (opcjonalnie)

Buraki myjemy i pieczemy nieobrane ze skórki w 180 stopniach około 40-60 minut, aż zmiękną. Następnie studzimy i ścieramy na tarce o drobnych oczkach.

Masło i czekoladę powoli rozpuszczamy w rondelku na małym ogniu. Pół tabliczki (tej o zawartości min. 70% kakao) zostawiamy do posiekania i dodania później. Rozpuszczoną czekoladę z masłem zostawiamy do ostudzenia w temperaturze pokojowej (ok.20 minut).

Jajka i cukier ubijamy aż do uzyskania jasnej masy. Dodajemy przestudzoną czekoladę z masłem, mieszamy. Powoli dodajemy mąkę z solą i proszkiem do pieczenia. Mieszamy na gładką masę. Na koniec dodajemy utarte buraczki, posiekane pół tabliczki czekolady i opcjonalnie orzechy. Delikatnie mieszamy.

Pieczemy 40-50 minut w 180 stopniach (aż ciasto nie będzie w dużych ilościach zostawało na suchym patyczku i nie będzie spalone z wierzchu:). Studzimy w formie. Czekoladowa uczta gotowa! 

Moje ciasto udekorowałam polewą czekoladową i farbką do ciast - niestety nie posiadam zdjęć wnętrza, musiało bowiem dotrwać w całości do świątecznego kiermaszu, na który je przygotowałam :). 

piątek, 12 grudnia 2014

Tarta z kremem dyniowo - daktylowym.

Mocno słodka i korzenna tarta, myślę że byłoby jej miło w towarzystwie jakiejś kwaskowatej konfitury (na przykład z pomarańczy). Poczyniona w przypływie radości z kilkudziesięciu minut czasu wolnego i od razu oddana w dobre ręce, żeby nie kusiła :).


Składniki (na formę o średnicy 25cm.):
  • 250 gramów mąki gryczanej
  • szczypta soli
  • 100 gramów oleju kokosowego lub masła
  • 5 łyżek miodu
  • 1 jajko
Składniki na krem:
  • 600 gramów obranej i pokrojonej w kostkę dyni (najlepiej piżmowej)
  • laska cynamonu
  • pół szklanki wody
  • kopiasty kubek suszonych daktyli
  • szczypta soli
  • 1 łyżka melasy z karobu (lub innej, może też być miód)
  • 1 łyżka oleju kokosowego
  • 4 łyżki cukru muscovado
  • 2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1 łyżeczka mielonych goździków
  • 1/3 łyżeczki mielonego kardamonu
  • pół gałki muszkatołowej utartej lub mielonej

Składniki na ciasto zagniatamy szybko w jednolitą masę, odstawiamy do lodówki na pół godziny. Posmarowaną olejem formę na tartę wylepiamy ciastem i pieczemy w temperaturze 175 stopni około 15 minut na złoty kolor. Nie spiekamy zbyt mocno, bo później będziemy ją jeszcze dopiekać.

Obraną i pokrojoną w kostkę dynię dusimy do miękkości z 1/2 szklanki wody i laską cynamonu. Dusimy bez pokrywki, żeby woda odparowywała, od czasu do czasu mieszamy. Gdy dynia będzie miękka, wyjmujemy cynamon i miksujemy ją blenderem na gładką masę.

Daktyle namaczamy w niewielkiej ilości wody (kilkanaście minut im wystarczy), następnie miksujemy z łyżką melasy i łyżką rozpuszczonego oleju kokosowego na możliwie gładką pastę.

Uduszoną dynię, daktylową pastę i 4 łyżki cukru muscovado łączymy razem na patelni. Podgrzewamy krem, cały czas mieszając, aż zacznie się karmelizować i będzie gęsty. Na koniec dodajemy przyprawy.

Gotowy krem wykładamy na upieczony spód, wyrównujemy z wierzchu i zapiekamy jeszcze około 10 minut. Dekorujemy orzechami lub owocami. Smacznego!




środa, 10 grudnia 2014

Żurek z Jasiem.

Śląski klasyk po mojemu - żurek  w wersji wege (zastosowałam masło do podduszenia cebulki, można zastąpić czymś roślinnym i będzie wegańsko) ale niepozbawiony sycącego wkładu - mojego ukochanego pięknego Jasia. Użyłam żurku kupnego, firmy Luniak. Dla Opolan do nabycia u nas w Rodzynku, ale widywałam go też w innych sklepach. Jest naturalny, gęsty i zawiesisty, jak dla mnie rewelacja. Do tego dobry bulion, fasolka, duuużo czosnku i majeranku. Nie spodziewałam się, że bez kiełbasy, jajka i śmietany będę zadowolona, jednak potrafię jeszcze zaskoczyć samą siebie!


Składniki (na duży garnek - 4 litry):
  • żytni zakwas na żurek - sklepowy lub domowy, ja kupuję ten
  • 1 duża włoszczyzna (z kapustką!)
  • 2 marchewki
  • 2 duże cebule
  • 1,5 główki czosnku
  • 2 łyżki masła klarowanego
  • 400 gramów ugotowanej fasoli piękny jaś (waga po ugotowaniu!)
  • garść suszonych grzybów, najlepiej prawdziwków
  • liść laurowy, ziele angielskie, sól, pieprz, majeranek
  • dwie porcje bulionu z tego przepisu, inny własny bulion lub kostki bulionowe
Fasolę moczymy na noc, następnego dnia płuczemy i gotujemy do miękkości w świeżej wodzie z łyżeczką cząbru i łyżeczką kminku (ułatwiają trawienie strączków). Marchew, pietruszkę i seler kroimy w krążki i kostkę, kawałek kapusty i pora zostawiamy w całości. Gotujemy włoszczyznę z kilkoma listkami laurowym, kulkami ziela angielskiego i szczyptą soli.

Cebulę kroimy w kostkę, ząbki z jednej główki obieramy i kroimy na mniejsze kawałki (ale nie drobno). Cebulę szklimy na maśle, następnie dodajemy czosnek i podsmażamy wszystko na złoto, dodajemy do włoszczyzny. 

Gdy warzywa zmiękną, wyjmujemy kapustę i pora. Dodajemy bulion według uznania - zależy czy wolimy zupy tak zwane gęściochy czy rzadziochy - ja wybieram to pierwsze :). Dodajemy żurek, energicznie mieszamy aż połączy się z zupą, zagotowujemy. 

Na koniec wrzucamy fasolę i doprawiamy wszystko solidnie pozostałym czosnkiem, świeżo zmielonym pieprzem i otartym w dłoniach majerankiem. Solimy do smaku. Pamiętajmy, że im dłużej gotuje się świeży czosnek, tym bardziej traci on ostrość i aromat, a długo gotowany pieprz robi się gorzki. Zupa gotowa, smacznego!




piątek, 5 grudnia 2014

Pierniczki Gryczane.

Proste, korzenne, dosyć twarde, ale bardzo chrupiące ciasteczka z mąki gryczanej. Myślę, że bez większego wstydu mogą grać rolę bezglutenowych, wegańskich pierniczków w nadchodzące Święta :).

Składniki:
  • 300 gramów maki gryczanej (z niepalonej gryki)
  • 150 gramów oleju kokosowego lub masła
  • 1 rozgnieciony widelcem banan
  • 5 łyżek syropu z agawy bądź innego słodzidła
  • 3 łyżki cukru muscovado
  • szczypta soli
  • 2 łyżki cynamonu
  • 1 łyżka imbiru w proszku
  • 1 łyżka potłuczonych/mielonych goździków
  • 1 łyżka gałki muszkatołowej
  • 1/2 łyżki mielonego kardamonu, lub 4 potłuczone ziarenka
  • 1 łyżka kakao
Składniki na polewę:
  • 1/4 szklanki melasy z karobu (można zastąpić inna melasą - z karobu ma kakaowy smak, więc wychodzi super no i jest zdrowa:)
  • 2 łyżki kakao
  • 3 łyżki oleju kokosowego
Składniki (olej najlepiej w jak najtwardszej formie, można tez użyć masła) zagniatamy możliwie szybko w jednolite ciasto. Chodzi o to, żeby pod wpływem ciepła naszych dłoni olej się całkiem nie rozpuścił, bo ciasto będzie się rozpadać i kleić do rąk. Gotowa kulkę ciasta chłodzimy w lodówce 30 minut lub dłużej. 

Schłodzone ciasto dzielimy na części. Na silikonowej macie lub stolnicy, podsypując maka gryczaną, wałkujemy cienkie placki (nie grubsze niż 0,5 centymetra). Ciasto do wałkowania cały czas trzymamy w lodówce, dobierając z niej kolejne porcje w miarę postępu prac :-). Wycinamy dowolne kształty i pieczemy na blasze wyłożonej papierem około 15 minut w temperaturze 175 stopni. Bacznie obserwujemy piekarnik, bo ciasteczka szybko się przypalają. Są upieczone gdy lekko się zrumienią.

W garnuszku na małym ogniu  rozpuszczamy olej kokosowy, dodajemy melasę i kakao i dokładnie mieszamy trzepaczką lub widelcem. Nie zagotowujemy! Można polewę dosłodzić w miarę potrzeb. 

Gotowe ciasteczka polewamy polewą (porcja w przepisie starcza jedynie na ich pomazanie, widoczne na zdjęciach) i ładnie dekorujemy, lub jeśli nie mamy czasu, posypujemy potłuczonymi, podprażonymi migdałami :). Smacznego!




Czarna pasta.

Kolejna pasta kanapkowa na moim młodym blożku. Niestety w okresie przedświątecznym jestem kompletnie pochłonięta pracą i czasu na blogowanie zwyczajnie brak. Obiecuję poprawę po tym corocznym szaleństwie :-)

Tym razem pasta z piekła rodem - rolę główną graja bowiem czarne składniki, podkręcone ostrą papryczką chilli. Na szczególną uwagę zasługuje czarnuszka, której lecznicze właściwości znane są od setek lat w różnych częściach świata. Skondensowane kompendium wiedzy o czarnuszce dostępne jest na przykład tu i nie zamierzam kopiować tych informacji. Polecam po prostu przeczytać i przemycać czarnuchę w swojej diecie. Piszę ,,przemycać", bo niewiele znam osób, którym jej dominujący intensywny smak i zapach sprawia wyjątkową przyjemność podczas konsumpcji :). Potrafi jednak przyjemnie komponować się z chlebem (prawdziwy staropolski chleb często sypany był własnie czarnuszką) lub pieczonymi warzywami, wystarczy używać jej z umiarem. W mojej paście jej obecność jest wyczuwalna, ale nie bezczelna :)

Składniki:
  • kubek ugotowanej czarnej soczewicy
  • 70 gramów czarnych oliwek
  • 1 łyżeczka czarnuszki
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 2 łyżki oliwy
  • 6 plasterków świeżej papryczki chilli ( + kilka do dekoracji )
  • ewentualnie sól do smaku (oliwki są słone)
Jak to w przypadku past zazwyczaj bywa, przygotowanie nie jest zbyt skomplikowane - należy zmiksować wszystkie składniki i ewentualnie dosolić do smaku :). Smacznego!



wtorek, 2 grudnia 2014

Rollsy z kotlecikami z ciecierzycy

Spring rollsy to lekka azjatycka przekąska na bazie papieru ryżowego. Oryginalnie zazwyczaj mają w środku tylko świeże warzywa, plus krewetkę lub dwie. Chciałam je trochę obciążyć, żeby posłużyły za obiad, padło na kotleciki z cieciorki i wyszła z tego niezła kuchnia fusion :) Sycąca przekąska lub wegański obiad. Wykonanie wymaga nieco cierpliwości, ale zapewniam, że warto! Są dobre również następnego dnia, więc niezjedzone można zabrać ze sobą do pracy.


Składniki:
  • opakowanie papieru ryżowego
  • świeże warzywa i kiełki wg. uznania - u mnie baby szpinak, kiełki lucerny i soczewicy, marchewka, awokado i świeża kolendra
Składniki na kotleciki:
  • 300 gramów ciecierzycy 
  • pęczek natki pietruszki
  • 5 ząbków czosnku
  • 1 łyżka kuminu (mielonego)
  • 1/2 łyżki kolendry (mielonej)
  • 1 łyżka suszonych liści kolendry
  • 1/2 łyżki chilli
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 3 łyżki soku z cytryny
  • sól, pieprz do smaku
  • olej do smażenia (u mnie ryżowy)
Składniki na sos:
  • 4 łyżki octu ryżowego
  • 4 łyżki sosu sojowego dobrej jakości
  • 1 łyżka miodu lub syropu z agawy
  • 3 łyżki oleju sezamowego
  • sól, jeśli nasz sos sojowy jest mało słony
  • 1/2 świeżej papryczki chilli
Zaczynamy od namoczenia ciecierzycy - zalewamy ją wodą i pozostawiamy na noc. Następnego dnia odsączamy z wody, płuczemy (nie gotujemy!) i miksujemy na prawie gładką masę z resztą składników. Formujemy w rękach ścisłe kulki wielkości piłeczki pingpongowej, lekko spłaszczamy i smażymy na złoto z obydwu stron. Oleju na patelni musi być sporo, około 1-1,5 centymetra i musi być naprawdę mocno rozgrzany - inaczej kotleciki zamiast się ściąć, wchłoną tłuszcz i będziemy bardzo grubi :). Odsączamy ręcznikiem papierowym nadmiar tłuszczu. Takie kotleciki są same w sobie smaczną przekąską lub obiadem, są chrupkie z zewnątrz i miękkie w środku. 

Na namoczonym (wg. instrukcji na opakowaniu) arkuszu papieru ryżowego układamy po kilka listków kolendry, szpinaku, kilka pasków z marchewki (marchewkę tniemy obieraczką do warzyw), dwa kotleciki, łyżeczkę rozgniecionego widelcem awokado, szczyptę dowolnych kiełków. Składników nie może być za dużo, bo będziemy mieć problem z zawijaniem, nie może być tez mało warzyw, bo rollsy będą suche. To był mój debiut, więc też nie osiągnęłam mistrzostwa w symetrii :). Uwaga - na początku, gdy są jeszcze wilgotne, mogą się trochę przyklejać jeden do drugiego, najlepiej układać gotowe z odstępami.

Składniki na sos miksujemy przy pomocy blendera. 

Smacznego!